
„Autonomia” na niby, czyli jak udawać, że dajemy nauczycielom wolność
Minister Nowacka zapowiada ewaluację nieobowiązkowych prac domowych. Padają piękne słowa o autonomii nauczyciela, dobrostanie ucznia, prawie do odpoczynku. Tylko że im więcej tych okrągłych zdań, tym wyraźniej widać jedno: brak spójności, brak zrozumienia realiów i brak odwagi, by przyznać się, że decyzja była czysto PR-owa.
I wtedy pada cytat, który doskonale podsumowuje całą tę fikcję:
„To, że praca domowa jest nieoceniana, nie oznacza, że ma jej nie być, że nauczyciel nie może namawiać uczniów – stosując przecież dobrze im znane metody perswazyjne – do tego, żeby młodzież jak najlepiej się uczyła.”
Naprawdę? Teraz mamy jako nauczyciele „namawiać”, „perswadować”, „motywować”, ale bez żadnych narzędzi, bez wsparcia, bez prawa do jasnego egzekwowania efektów pracy ucznia? W tej wersji rzeczywistości nauczyciel nie jest już autorytetem – staje się sprzedawcą wiedzy, który musi umieć „dobrze sprzedać” coś, co kiedyś było normalnym elementem procesu edukacyjnego.
A co z uczniem? Dostaje sygnał: możesz coś zrobić, ale nie musisz. Zrób, bo pani cię ładnie poprosi. A jak nie zrobisz – to też OK. Brzmi jak recepta na pogłębianie nierówności i chaos, nie jak świadoma polityka edukacyjna.
Może czas przestać traktować szkołę jak poligon do PR-owych eksperymentów? Bo nauczyciele to nie kuglarze, a uczniowie to nie publiczność, którą trzeba „przekonać”, żeby chciała się uczyć.
————-
Na podstawie: Radio ZET/ PAP
Foto: PAP / Artur Reszko